Krótka rozmowa z Samuelem J. Lancasterem, wynalazcą, który w wieku stu dziesięciu lat ciągle trzyma rękę na pulsie.
Red.: Kiedy w 1922 roku otwierał pan pierwszy sklep elektryczny wydawało się, że nie ma innej przyszłości przed handlem…
Lancaster: Tak się wydawało. Mieliśmy technologie, byliśmy młodzi i gotowi do ciężkiej pracy. A sklep elektryczny wydawał się wszystkim, czego trzeba było ówczesnym rodzinom. Pozwalał robić zakupy szybko, nie trzeba było stać w kolejce i przede wszystkim – był tani.
Red.: Z jakiegoś powodu nie wypaliło.
Lancaster: Z bardzo konkretnego powodu. Nasz sklep nie wymagał prawie żadnej obsługi. Wystarczył dyżurny elektryk i jedne – dosłownie – jeden człowiek, który nadzorował, czy wszystko przebiega tak, jak trzeba. Dzięki temu sprzedawane przez nas produkty były tańsze. Tyle, że sklep elektryczny był zagrożeniem dla rozwijających się praktyk marketingowych i reklamowych. W naszym sklepie wszystkie produkty były równe – wyświetlone w taki sam sposób na tablicy wyboru. A to oznaczało…
Red.: …że nie liczył się marketing, ale jakość produktu.
Lancaster: Otóż to. Widać wyraźnie dwie linie oporu. Pierwsza to właściciele rozwijających się dynamicznie sieci handlowych działających jako supermarkety. Druga – branża reklamowa. Gdyby sklep elektryczny przetrwał i zdominował rynek, ci specjaliści z Madison Avenue staliby się niepotrzebni. A im było bliżej do kół rządowych niż mnie.
Red.: To jednak konsumenci zadecydowali.
Lancaster: To się tylko tak wydaje. W idealnym świecie, gdzie rynek działa tak, jak trzeba i gdzie panuje doskonała konkurencja wynik rozgrywki mógłby być inny. Ale w Stanach Zjednoczonych lat dwudziestych, administracji Coolidge’a i Hoovera, dominowały wielkie grupy interesów. Te popierały rozwój supermarketów, bo dzięki nim mogły więcej zarabiać. My byliśmy z zewnątrz.
Red.: Zmowa?
Lancaster: Nie nazwałbym tego zmową. To było raczej naturalne działanie wolnego rynku pozbawionego jakiejkolwiek kontroli. Klasyczny przykład oligopolu. No, a żeby się z nim zmierzyć mój sklep elektryczny musiałby znaleźć mocnych protektorów. Nie znalazł.
Red.: Producenci energii nie byli zainteresowani?
Lancaster: Bardziej byli zainteresowani utrzymaniem dobrych relacji z przemysłem.
Red.: Rewolucyjne wynalazki nie mają szans?
Lancaster: Mają. Potrzebują jednak sprzyjających okoliczności. Takich, które pozwolą wielkim zarobić swoje. Proszę spojrzeć na bańkę internetową – była możliwa, bo fundusze inwestycyjne i banki zostały dopuszczone do interesu. To jeden przypadek. Drugi to nagła zmiana, która przychodzi niespodzianie. Albo jest proponowana przez kogoś, kto ma już ugruntowaną pozycję w gospodarce. Inaczej jest ciężko.
Red.: Sklep elektryczny był pomysłem rewolucyjnym, który pojawił się nagle…
Lancaster: Nie tak nagle i nie tak rewolucyjnym. Myśmy jedynie udoskonalili to, co było. Przyjęliśmy założenie, że skoro ktoś chce kupić na przykład mleko i jaja, to nie musi wchodzić do sklepu, wystarczy, że wciśnie dwa przyciski w automacie stojącym przed wejściem, a mechanizm napędzany energią elektryczną sam mu towary przywiezie z półki. Oszczędność miejsca, czasu, siły roboczej. No, ale przecież to nie była żadna rewolucyjna zmiana. Nie taka, jak samochód czy linia produkcyjna Forda.
Stopka autorska: sklep elektryczny – http://elektrodo.pl
Zostaw komentarz